Powered By Blogger

piątek, 25 sierpnia 2017

DUJAWICA NAD JORDANOWEM (przypomnienie)


19 listopada 2004 roku - to popołudnie na długo pozostanie w pamięci mieszkańców Jordanowa. No bo jest co pamiętać – takiej dujawicy – która przypominała bardziej arktyczne czy antarktyczne burze śnieżne, syberyjską purgę albo kanadyjski uruski pajtun z książek Curwooda, Londona czy Coopera, z grzmotami i wściekle wiejącym północno-zachodnim wiatrem podobnym do syberyjskiego hiusa czy burania – bardzo dawno tutaj nie było.

Wielki przyjaciel naszego miasta – red. Andrzej Zalewski z Euro-Eko Radio zapowiadał to już od 15 listopada, a tak po prawdzie, to należało się spodziewać czegoś takiego od trzech tygodni, kiedy to jeden z huraganów pustoszących Florydę poszedł na północny Atlantyk w stronę Europy, gdzie przekształcił się właśnie 19 listopada w bardzo głęboki niż – o godzinie 14:00 w Jordanowie barometr wskazywał jedynie 926 hPa! Rekordowy spadek ciśnienia! – na poziomie morza wynosiłoby ono 959 hPa. Normalne ciśnienie na poziomie morza wynosi 1013 hPa... Na efekty nie trzeba było długo czekać – powstał potężny huragan. A oto zapis chronologiczny wydarzeń tych dni:









Piątek, 19 listopada

Godzina 12:30 – wieje jeszcze ciepławy wiatr znad Orawy, temperatura sięga +4ºC, siąpi drobny deszczyk, ciśnienie wynosi 933 hPa. W poprzednich dwóch dniach spadło 12,98 i 17,31 l/m² wody deszczowej. Jeszcze jest ciepło, ale nad zachodnim horyzontem gromadzi się czarny wał chmur, a góry Pasma Babiogórskiego zakrywa woal ciężkich oparów.

13:30-14:00 – wiatr nasila się i zmienia kierunek – z południowo-zachodniego na zachodni i północno-zachodni. W powietrzu pojawiają się pierwsze śnieżynki.

14:30 – uderzenia wiatru są coraz potężniejsze, drzewa nisko gną się pod nimi. Deszcz ze śniegiem zacina niemal poziomo.

15:00 – lecą pierwsze dachówki i łamią się pierwsze drzewa. Wiatr coraz potężniejszy – 10º w skali Beauforta w porywach 11ºB... OSP zostaje poderwana alarmem. Od Rynku i Zakrętów słychać jodłowanie strażackich syren. Przez ulicę przejeżdża samochód strażacki na sygnale i zajmuje stanowisko niemal vis-à-vis naszego domu z załogą na stand by. Telefonuje do nas jedna mieszkanka Bystrej Podhalańskiej i opowiada nam o powalonych drzewach na Zakrętach i na Mąkaczu. Sama omal nie padła ofiarą szyldu, który urwał się i roztrzaskał u jej stóp... Wiatr szaleje i przechodzi w zamieć. W radiu słychać głośne trzaski wyładowań atmosferycznych, ale ryk wichury skutecznie zagłusza grzmoty.

15:50 – decydujemy się wyjść na miasto i zbadać sytuację. Na Rynku leży zwalonych lub złamanych kilka drzew. Pochylony słup z drutami i wyrwane dachówki na dachu baszty budynku Poczty Polskiej i Urzędu Gminy. Ktoś informuje nas o zerwanych dachach kilku domów w Jordanowie. Jednak ku naszemu zaskoczeniu prąd wraca do Rynku i na przyległe ulice. Tylko ul. Banacha i połowa ul. Mickiewicza są wciąż ciemne. Prędkość wiatru spada do około 8ºB. Zapalamy świece i w domu robi się romantycznie, jakbyśmy cofnęli się w czasie do XIX wieku...

16:20 – wracamy do domu. Prądu nie ma w dalszym ciągu.

16:36 – prąd wraca na chwilkę, ale potem ponownie siedzimy przy świecach. Wiatr znowu uderza „dziesiątką”. Za oknami szaleje zamieć, jak w wierszach Gałczyńskiego czy Puszkina... – brakuje tylko fortepianu Chopina.

16:40 – wysyłamy telefoniczny meldunek o sytuacji red. Zalewskiemu.

16:43 – w kierunku Bystrzańskiego Działu jedzie wóz strażacki na sygnale, potem drugi. Wychodzimy sprawdzić, co się dzieje. Okazało się, że wiatr złamał świerka przy rozwidleniu dróg Na Podlaski i ku Bystrej Podhalańskiej. Przy okazji dowiadujemy się o innych szkodach poczynionych przez wichurę: zerwanych dachach domów, wywalonych i złamanych drzewach. Wiatr się trochę uspokaja – wieje „siódemka”, a śnieg nadal pada. Powraca elektryczność.

17:19 – gasną ponownie światła. W międzyczasie dostajemy SMS-y z Olesna i Zgorzelca, gdzie wichury przeszły nieco wcześniej. Tam też sypie i wieje, ale już słabiej. W Oleśnie zerwało linie wysokiego napięcia i nie ma prądu w całym powiecie!

17:24 – powrót elektryczności, witamy to z ulgą i gasimy świece. W „Telekurierze” TVP-3 mówią o dużych stratach spowodowanych przez szalejący orkan na obszarze południowych województw naszego kraju.

18:10 – znowu gaśnie światło, ale ciemności rozświetla Księżyc w pierwszej kwadrze przezierający poprzez okna w pędzących chmurach.

18:12 – mamy ponownie prąd. Czekamy na dalsze wypadki. Wiatr słabnie już wyraźnie, a śnieg rzednie stopniowo.

18:28 – pojawiła się całkowita pokrywa śnieżna o grubości 1-2 cm. temperatura spada do -4ºC, a ciśnienie podnosi się do 939 hPa. To rekord – gradient wynosi bowiem aż 3,5 hPa/h – taka „jazda” zdarza się tylko w Arktyce czy na Antarktydzie!!! Wiatr powoli słabnie, ale od gór wciąż słychać jego szum i ponure, złowrogie wycie...











Sobota, 20 listopada:

06:47 – składamy kolejny meldunek o pogodzie do Euro-Eko Radio. Wiatr uspokaja się coraz bardziej – wieje już poniżej „piątki”. Temperatura utrzymała się na poziomie -4ºC, ale ciśnienie poleciało w górę i wynosiło 947 hPa.

07:20-08:20 – idziemy zrobić resztę zdjęć do tego artykułu. Z kimkolwiek rozmawiamy ten twierdzi, że jak długo żyje, to nie pamięta takiej dujawicy! Pozbawione dachów domy wyglądają żałośnie. Przypomina to Miami po przejściu huraganu, co jest o tyle na miejscu, że ten niż właśnie przybył do nas właśnie znad Zatoki Meksykańskiej, a którego działanie podziwialiśmy na zdjęciach, które otrzymaliśmy pocztą elektroniczną od naszych amerykańskich przyjaciół z Miami, Naples i Clearwater na Florydzie. Oni byli o tyle w lepszej sytuacji, bo tam temperatura rzadko kiedy spada poniżej +20ºC nawet w zimie! Może wskutek efektu szklarniowego u nas będzie tak samo za parę lat? Nieco później nadchodzą wieści ze Słowacji, gdzie doszło do największej od 100 lat katastrofy ekologicznej na obszarze południowego stoku Tatr! A u nas cudem nic się nikomu nie stało!!! 

Abstrahując od ogromu nieszczęścia, które dotknęło, dotyka i jak możemy się spodziewać – będzie nas dotykało, niestety na nasze własne globalne życzenie (efekt cieplarniany spowodowany zagładą lasów i glonów wodnych, dziura ozonowa wygryziona przez freony, etc. etc.) spójrzmy zaczynając budowę naszego wymarzonego domku łaskawszym okiem na jeszcze istniejącą architekturę z XIX i 1. połowy XX wieku i przejmijmy od niej jeżeli już nie piękno fasad czy portali, ale chociażby tylko mądrość konstrukcji, lub chociażby samą orientację przestrzenną budynku względem terenu otaczającego nasze przyszłe rodzinne gniazdo.















Dziś pamiętamy jedynie o wmurowaniu monet pod węgieł domu, natomiast nasi przodkowie zaczynali od odpowiedniego zorientowania bryły budowli na tzw. „godzinę 11”, co zapewniało optymalne oświetlenie ścian i wnętrza budynku w ciągu całego dnia. Jeżeli uwzględnimy do tego jeszcze tzw. dach brogowy lub szczytowy, a w strychowej części nie zapomnimy o „wiatrownicy” – czyli nieosłoniętych otworach, aby wiejący wiatr swobodnie przewiewał strych wyrównując tym samym różnicę ciśnień na nawietrznej i zawietrznej stronie dachu, dając tym samym szansę na odciążenie jego drewnianej konstrukcji. Takie położenie daje też dobry opór wiatrom wiejącym z kierunków północy i południa oraz z północnego-zachodu. Ale to jeszcze nie wszystko.

Obsadźmy jeszcze nasz ogród od północnego-zachodu drzewami – jak to onegdaj bywało – i możemy się czuć nieco spokojniejsi o nasze rodzinne domostwa. Przestańmy się li tylko zachwycać mądrością Francuzów, którzy właśnie od tej strony ochraniali drzewami Wersal, aby wiatry znad Kanału La Manche nie przewiewały amfiladowych komnat, ale przyjrzyjmy się pałacom, dworom i starym kościółkom i cerkwiom osłoniętym naszymi polskimi, jakże malowniczymi lipami, które latem dają ożywczy cień, słodki miodny zapach, a zimą malowniczą koronę z oszronionych i ośnieżonych gałęzi, czule tulące niejedno ptasie gniazdko. I może jeszcze jeden plus dla naszego rodzimego drzewostanu jest ten, że możemy być pewni, iż na wiosnę znów lipy wypuszczą pąki, w przeciwieństwie do śródziemnomorskich żywotników, cyprysików i innych obcych „badziewi”, na siłę wsadzanych w rodzimy krajobraz!
    



Tak zatem jeszcze raz udowodniono nam, że lekceważenie Przyrody i jej praw jest przez nią bezlitośnie karane. Niektórzy z nas otrzymali kolejne ostrzeżenie, którego nie powinno się zignorować, bo cena ignorancji jest bardzo wysoka – czasami ta najwyższa – własne życie.

A teraz na zakończenie będzie nieco na luzie – po tym orkanie odwiedziliśmy jordanowską malarkę panią E.S., której obrazy od czasu do czasu można podziwiać na łamach Nieznanego Świata. Otóż pani S. będąc bioenergoterapeutą stwierdziła, że w okolicach Jordanowa w roku 2000 postawiła cztery piramidy energetyczne, które mają je chronić od ataku żywiołów. I faktycznie – poza powodzią w lipcu 2001 roku, Jordanów jest omijany przez kataklizmy Natury, które od czasu do czasu nawiedzają te okolice... I jak tu nie wierzyć w „energie”??? 

Robert K. Leśniakiewicz

     Wiktoria Leśniakiewicz