Powered By Blogger

niedziela, 30 października 2016

Zniszczone wyrzutnie i pociski rakietowe ziemia-powietrze






George A. Filler III (MUFON)


Pociski  Nike Ajax


To tajemnicze wydarzenie jak mi się zdaje, ma związek z pociskami Nike Ajax a tym przypadkiem. 

[Wikipedia podaje: pociski rakietowe klasy ziemia-powietrze (czyli SAM) NIM-3 Nike Ajax przeznaczone do zwalczania bombowców strategicznych latających z prędkością poddźwiękową do wysokości 15.000 m używane do obrony baz wojskowych na terytorium USA – przyp. tłum.]



Bateria pocisków rakietowych plot Nike Ajax i to, co po niej zostało... 
 
Miały tam miejsce dwa wydarzenia, które wydarzyły się w maju 1958 roku i dotyczyły dwóch oddzielnych baterii pocisków Nike Ajax. W NY-53 (część systemu obronnego Nowego Jorku) znajdowały się baterie pocisków SAM Nike Ajax – rozlokowane koło Navy Road w dzielnicy Leonardo Middletown Township, około 1½ mi/ok. 2,4 km od instalacji portowych i około 10 mi/16 km od farmy Dornbrook. W dniu 22.V.1958 roku miał tam miejsce najgorszy wypadek z udziałem systemu pocisków Nike Ajax. 10 osób zostało zabitych, kiedy cała instalacja zawierająca 8 pocisków Nike Ajax, umieszczonych na wyrzutniach, zatankowanych i uzbrojonych, wyleciała w powietrze w czymś w rodzaju reakcji łańcuchowej.  

Oficjalny raport w tej sprawie głosił, że był to „wypadek powstały wskutek błędu obsługi” tych SAM. Jednakże w świetle innego incydentu z pociskami Nike Ajax w tym samym miesiącu i roku, w który zamieszane było UFO, incydent z Leonardo powinien być rozpatrzony ponownie. NB., w tym czasie pojawiło się wiele Nieznanych Obiektów Latających, a UFO są znane z tego, że odpowiadają ogniem na ogień.

Inny incydent z pociskami Nike Ajax, w którym donoszono o obserwacji UFO (i ufokatastrofie) miał miejsce także w maju 1958 roku na trenie W-93 (w systemie obrony Waszyngtonu). Miejsce to jest zlokalizowane częściowo w Olney i w Gainthersburgu, MD. Harlan Bentley, który był wojskowym radarzystą meldował, że miał radarowe kontakty z całymi eskadrami NOL-i. Pewnego ranka, o godzinie 06:00 EDT, pan Bentley ze swego stanowiska zaobserwował jakiś obiekt lecący nad polem poza ogrodzeniem, i który nabierał wysokości. Obiekt zrzucił przedmiot wielkości lodówki na pole. Według relacji Bentleya, był tak także farmer, który pracował na polu, a który zatrzymał się i obaj obserwowali rozwój wydarzeń. Eksplozja pocisków w Middletown miała miejsce 22 maja. 

Pan Bentley opowiedział o tym wydarzeniu w wypuszczonym później programie „UFO Disclosure”. Oświadczył on, że był wtedy wojskowym radarzystą i służył na tym miejscu. Jak wspomniano, NOL zrzucił na to miejsce radioaktywne odpadki, które zostały wydobyte przez USAF wkrótce po incydencie. On i reszta obsługi jego baterii SAM została poinformowana, że był to eksperymentalny samolot USAF i uległ on katastrofie. Powiedziano im też, by nie rozmawiali na temat tego incydentu.


Pociski Nike Hercules i ćwiczebne odpalenie jednego z nich. Wyposażone były w głowice konwencjonalne i nuklearne...


Pociski Nike Hercules


W pewnym czasie pomiędzy 1960 a 1966 rokiem, kiedy teren ten został rozbrojony i przekazany Drugiemu Rejonowi FEMA do użytku jako podziemne, tajne, regionalne stanowisko dowodzenia. Istnieją poważne wskazówki, że jest pewien związek pomiędzy tymi dwiema bateriami rakietowymi i incydentami z UFO, które miały miejsce w obu tych lokalizacjach geograficznych. W okolicy Navy Road miał miejsce poważny incydent w latach 70., który wydarzył się około 1½ mili od przystani US Navy, a który miał dziwne okoliczności. W incydent ten bowiem były zamieszane pociski Nike uzbrojone w głowice nuklearne. 

(Uwaga autora: pociski NIM-14 Nike Hercules w przeciwieństwie do konwencjonalnych Nike Ajax były uzbrojone w głowice jądrowe przeznaczone do zwalczania ugrupowań wrogich samolotów. Nie ma na to dowodów, ale stanowi to żer dla różnych dochodzeń.)

(Uwaga wydawcy: personel US Coast Guard w oparciu o meldunki z wybrzeża twierdzi, że UFO są często widziane wylatujące i wlatujące w wody Oceanu Atlantyckiego.)


Pociski BOMARC na wyrzutniach i ćwiczebny start. 
Je także wyposażono w głowice konwencjonalne i jądrowe


Pociski BOMARC


W dniu 7.VI.1960 roku, eksplozja spowodowała pożar zatankowanych paliwem ciekłym i uzbrojonych w atomowe głowice pocisków SAM CIM-10/XIF-99 BOMARC, w północno-wschodniej części McGuire AFB, NJ. 

(Wikipedia podaje: Pociski BOMARC były pociskami ziemia-powietrze dalekiego zasięgu. Uzbrojone były w ładunki konwencjonalne 130 kg lub jądrowe W-40 o mocy 7-10 kt przenoszone z prędkością 2,5 Ma na odległość 400 km – przyp. tłum.)

O ile mi wiadomo, żadne inne pociski nie zostały zniszczone poza tymi w New Jersey, kiedy meldowano pojawienie się wielu UFO. 

 [NB., amerykańska Wikipedia podaje, że po roku swej działalności operacyjnej, BOMARC-A z głowicą nuklearną zapalił się w McGuire AFB w dniu 7.VI.1960 roku, po tym jak w jego wnętrzu eksplodował zbiornik helu. Na szczęście materiał wybuchowy głowicy nie eksplodował i głowica się stopiła i uwolniła radioaktywny pluton, który został rozproszony przez załogę. USAF i AEC (Komisja ds. Energii Atomowej) oczyściły to miejsce i pokryły warstwami betonu. To był największy incydent z tym systemem uzbrojenia. Miejsce to nadal było wykorzystywane przez wiele lat po pożarze. Od jego zamknięcia w 1972 roku, obszar ten pozostaje bez ograniczeń ze względu na niski poziom skażenia plutonem. W 2002 roku, beton z tego miejsca został usunięty i przewieziony koleją do mogilnika w Lakehurst NAS – uwaga tłum.] 

Czy UFO dało nam ostrzeżenie przed użyciem pocisków rakietowo-jądrowych w celu niszczenia radzieckich bombowców? Wszystkie te stanowiska zostały później zlikwidowane.


Przekład z angielskiego - ©Robert K. Leśniakiewicz       

piątek, 28 października 2016

Odgłosy gwiezdnych wojen



Dziewięć "wulkanów energii" promieniowania gamma

Oleg Fajg


…front starcia wyglądał jak gigantyczne wybuchy i pożary, w których wyzwalały się gigantyczne energie różnego rodzaju anihilacji i transformacji. Były to tak potężne katastrofy, że ich echa jeszcze do dziś dnia słyszane są we Wszechświecie… (Stanisław Lem – „Nowa kosmogonia”)

Astrofizycy i paleontolodzy twierdzą, że Wielkie Wymieranie Permskie, które zakończyło się 250 MA temu zniknięciem 90% ziemnowodnych organizmów, spowodowane zostało przez kosmiczny błysk promieniowania γ - gamma.


Ogromne „coś”


Znalezisko całkowicie łamie naszą teorię obrazowania Wszechświata, że można nazwać katastroficznym wydarzeniem dla współczesnej nauki. Póki co nie możemy uwierzyć własnym oczom i w to, że znaleźliśmy ogromne „coś”. I my nie wiemy tego, jak ono może w ogóle istnieć. (Lajos Bellac)

Niedawno grupa węgierskich astrofizyków pod kierownictwem prof. Lajosa Bellaca z Obserwatorium Budapeszteńskiego Konkoya opublikowała w brytyjskim prestiżowym biuletynie Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego sensacyjny artykuł. W niej mówi się o tym, że w przestrzeni widocznego Wszechświata – Metagalaktyki – odkryto coś nie do wiary. W odległości 7 mld ly (lat świetlnych) znajduje się gigantyczne koło o średnicy 5 mld ly. Składa się ono z dziewięciu kolosalnych „wulkanów energii” emitujących w otaczające je przestrzeń rozbłyski promieniowania γ. Promieniowanie γ jest podobne do promieniowania X – rentgenowskiego – czyli ultrakrótkich fal elektromagnetycznych, którymi nas prześwietlają w celu wykonania zdjęć naszych organów wewnętrznych. 

[Promieniowanie X: długości fal (λ) = 10^-9 – 10^-12 m; promieniowanie γ: λ <10^-12 m, E >50 keV – uwaga tłum.]

To astronomiczne odkrycie wywołało zrazu wiele sporów, bowiem współczesna nauka nie zna takich struktur we Wszechświecie. W ogóle nie pasuje to do znanych nam zasad kosmologii - nauki o Wszechświecie jako jednym ogromnym organizmie. 

Zgodnie z nimi, nasz Wszechświat jest w swej strukturze jednorodnym i nie jest jakąś „matrioszką” i nie składa się z włożonych jedno w drugie jakichś słoi czy warstw. Wcześniej specjaliści od wielkoskalowych gromad galaktyk – kosmolodzy – uważali, że w naszym świecie spotyka się kosmiczne struktury o średnicach nie większych od 1,5 mld ly. Teraz im przyjdzie zweryfikować ich teorie. 

Rozbłyskami gamma nazywa się bardzo jasne potoki promieniowania, w czasie których w ciągu kilku sekund wypromieniowywane są potworne ilości energii, porównywalna do ilości energii emitowanej przez Słońce przez cały czas jego istnienia – czyli 5 mld lat. Astrofizycy uważają, że takie katastroficzne rozbłyski gamma energii mogą zachodzić w czasie kolapsowania (zapadania się w siebie) masywnych gwiazd, dziesiątki razy przekraczających masę i rozmiary Słońca. Do tego te gwiezdne kolosy (nazywane czerwonymi gigantami i supergigantami) szybko zapadają się pod ciężarem zewnętrznych warstw do swego wnętrza i przekształcają się w czarne dziury – „bezdenne katastrofy czasoprzestrzeni”.

Rozmieszczenie gamma-bursterów na sferze niebieskiej


Zagadki rozbłysków gamma


Pierwsi sceptycy, odpowiadający na sensacyjne odkrycie węgierskich astronomów, zaproponowali iż uczeni po prostu napotkali na zwyczajny rozkład obiektów we Wszechświecie. Tao np. tak, jak z gwiazdami rozmieszczonymi w konstelacjach, które widziane z Ziemi tworzą gwiazdozbiór, a w rzeczywistości nie mają ze sobą żadnego fizycznego związku. Jednakże dalsze badania wykazały, że możliwość zwyczajnego nagromadzenia się źródeł błysków gamma przedstawia jedną szansę na 20.000. Wyglądałoby na to, że uczeni odkryli zagadkową kosmiczną „sferę”, na granicach której dochodzi do wyrzutu promieniowania.

Wielu astrofizyków przypomniało sobie starą historię, kiedy to w 1967 roku para satelitów-bliźniaków NASA z serii Vela odnotowały dwa impulsy promieniowania γ. 

[Wikipedia podaje:
Błyski gamma po raz pierwszy zostały zaobserwowane w roku 1967 przez amerykańskiego satelitę wojskowego Vela. Był to jeden z satelitów, którego zadaniem było śledzenie, czy przestrzegany był traktat o nieprzeprowadzaniu testów z bronią jądrową (z wyjątkiem podziemnych). Pierwszym podejrzeniem było, że promieniowanie gamma emitowane jest podczas tajnych prób z bronią jądrową, przeprowadzanych przez Związek Radziecki. Uczeni z Los Alamos Scientific Laboratory nie byli pewni, co powoduje te zdarzenia. Nie uznali ich za konieczne do natychmiastowej analizy. Po wystrzeleniu kolejnych satelitów Vela ze znacznie lepszą aparaturą zespół naukowców z Los Alamos nadal odbierał sygnały o rozbłyskach gamma. Poprzez analizę czasów rejestracji tych błysków na różnych satelitach byli wstanie określić ich przybliżone pochodzenie na niebie. Odrzucili oni hipotezę o pochodzeniu tych błysków z Ziemi oraz Układu Słonecznego. Detekcję błysków gamma odtajniono i wyniki prac opublikowano w 1973 roku w czasopiśmie „Astrophysical Journal” pod tytułem „Observations of Gamma-Ray Bursts of Cosmic Origin” - uwaga tłum.]

Nie pochodziły one z wybuchów jądrowych i tak właśnie powstał nowy rozdział w fizyce Kosmosu związany z badaniami błysków gamma, albo jak to się teraz nazywa gamma-bursters

Wkrótce się wyjaśniło, że błyski te pochodzą z dalekich galaktyk i rozjaśniają one nasze niebo raz na dobę. Jak na razie nikt nie zna naturalnej przyczyny tych wybuchów i dystansów na jakich one mają miejsca. Jeszcze bardziej dziwna jest mapa tysiąca tego rodzaju eksplozji, która w czymś przypomina działania bojowe z hollywoodzkich „Wojen gwiezdnych”…
 

Echo przeciwstawienia się Supercywilizacji?


Jako pierwszy odważył się przeciwstawić społeczności naukowej swoją fantastyczną hipotezę „galaktycznych starć” astronom - dr A. W. Achipow z Charkowa, znany ze swych poszukiwań „księżycowych artefaktów”.
Wedle jego hipotezy, błyski γ przypominają serię krótkotrwałych wybuchów o różnej mocy, przy czym ich rozmiary nie przekraczają kilkudziesięciu kilometrów. Ponadto taki błysk gamma powstaje wewnątrz kompaktowego strumienia – wąskiego i skolimowanego (ukierunkowanego). Przypomina to wystrzał z jakiegoś ogromnego działa, po którym następuje uderzenie i zniszczenie celu. 

Ważkim argumentem mówiącym za jego hipotezą – według niego – jest i to, że moc wypromieniowana przez te błyski γ jest zbliżona do standardowej mocy „kosmicznej amunicji”. Takie rozmiary rzadko spotyka się w międzygalaktycznych przestworzach, gdzie rozmiary ciał niebieskich wahają się pomiędzy białymi karłami a supergigantami. 

W naszej Galaktyce Drogi Mlecznej ślady po wybuchach gamma można znaleźć w wąskim pasie pomiędzy konstelacjami Byka i Wielkiej Niedźwiedzicy. Poza tym obszarem astronomom nie udało się znaleźć żadnych ciał niebieskich, które mogłyby nieść w sobie tak gigantyczny zasób energii. Wszystko to doprowadziło charkowskiego uczonego do wniosku, że to przypomina jakieś frontalne starcie flot kosmicznych, jak je opisują pisarze-fantaści.   


Uderzenie w Ziemię


Zupełnie niedawno do badań nad aktywnością gamma-bursterów dołączyli się archeolodzy. Badając kulturowe warstwy z VIII wieku, znaleźli oni ślady potężnego kosmicznego błysku γ w drewnie japońskich cedrów w latach 774-775. Pałeczkę w sztafecie po nich podjęli astrofizycy, którzy początkowo założyli, że przyczyną wysokiej ilości radioizotopów w korze drzew był bliski wybuch gwiazdy Supernowej. Jednakże szybko tą hipotezę odrzucili, bowiem na niebie nie znaleziono śladów wybuchu Supernowej w postaci kulistego, rozprężającego się obłoku (mgławicy planetarnej) z resztkami gwiazdy w postaci białego karła w jego środku. I tak uczeni doszli do wniosku, że w naszą planetę trafił strumień promieniowania γ, który nadleciał do nas z odległości kilkudziesięciu tysięcy lat świetlnych. A do tego ten kosmiczny kataklizm setki razy przewyższał wybuch Supernowej i był milion trylionów razy jaśniejszy od Słońca. 

I chociaż ten wybuch promieniowania γ w VIII wieku był potężnym, to nic o nim nie mówią ówczesne kroniki. To oczywiste: przecież to promieniowanie jest niewidzialne dla oka, a następujący po nim wzrost zachorowań na raka skóry średniowieczni lekarze przypisali kolejnej epidemii zagadkowego moru. 

Dzisiaj taki błysk promieniowania γ byłby dla nas bardziej tragiczny w skutkach. Przede wszystkim częściowe lub całkowite zniszczenie warstwy ozonowej – tej tarczy chroniącej nas przed promieniowaniem kosmicznym – silnie podziałałoby na elektronikę większości sztucznych satelitów Ziemi i instalacje na jej powierzchni. No a Ludzkość na długo zapomniałaby o plażach i słonecznych kąpielach… 

A do tego jeszcze niektórzy ufolodzy mrocznie przepowiadają, że w każdej chwili w pobliżu Systemu Słonecznego może wybuchnąć krwawy konflikt pomiędzy obcymi gwiazdolotami uzbrojonymi w potwornej mocy gamma-miny i gamma-fugasy. Oczywiście to Ziemianom na pewno nie wyjdzie na zdrowie…


Niebezpieczeństwa programu METI


40 lat temu powstał program Posłanie do Pozaziemskich Inteligencji – Message to Extra Terrestrial Intelligences – METI, i w kierunku gwiazdozbioru Herkulesa (a dokładniej gromady kulistej M-13/NGC 6205 odległej o 25.100 ly – przyp. tłum.) został wysłany pierwszy międzygwiezdny telegram z Obserwatorium Radioastronomicznego w Arecibo (Puerto Rico). Od tego czasu w Kosmos pod różnymi adresami wysłano dwadzieścia „kosmicznych depesz”. I choć na ani jedną z nich nie otrzymaliśmy odpowiedzi, to ufolodzy wyrażają zmartwienie podobnym „szumowym” przekazem od Ziemian do Wszechświata. 

 Położenie gromady kulistej M-13...
...i list do Kosmitów wysłany w jej stronę...
Odkrycie nowych, dziwnych rozbłysków promieniowania γ dało pretekst znanemu amerykańskiemu pisarzowi sci-fi Glenowi Davidowi Breenowi oświadczyć, że wysyłanie przez nas sygnałów może nie tylko doprowadzić do pozaplanetarnej inwazji, wymagającej wielu sił i zasobów, ale spowodować „profilaktyczne uderzenie promieniami gamma” z Kosmosu. Tak w wariancie jednego, jak i kilku „wystrzałów gamma” może bezpośrednio poprzedzać desant wrogich Kosmitów na martwą już Ziemię. 

Breen i jego stronnicy uważają, że należy odłożyć na razie wysyłanie międzygwiezdnych sygnałów póki astrofizycy nie zorientują się w prawdziwej naturze galaktycznych gamma-bursterów. W tym czasie nasza cywilizacja stanie się bardziej dojrzała i wypracuje sposoby obrony przed ekspansją Obcych. 

Tym niemniej, zwolennicy METI zgadzają się z poglądem większości astronomów, którzy zazwyczaj z wielką ironią spozierają na ich działalność. Oni razem aktywnie dowodzą, że jeżeli błyski γ mają swe naturalne przyczyny, to wysyłanie radiosygnałów w Kosmos jest bezpieczne. 

[Swoją drogą uważam, że powinniśmy przede wszystkim zawiadomić nasze najbliższe sąsiedztwo gwiezdne – gwiazdy do odległości 20-30 ly, bowiem możemy:
·        po pierwsze – dożyć odpowiedzi w realnym czasie i to jednego pokolenia..
·        …po drugie – spróbować zorganizować wysłać tam ekspedycję rozpoznawczo-kontaktową…
·        …i po trzecie – nawiązać kontakt i utrzymywać stałą komunikację z inną cywilizację naukowo-techniczną - CNT w miarę realnym czasie 1-2 pokoleń.
No bo co nam po CNT, z którą wymiana jakichkolwiek wiadomości będzie trwała dajmy na to 1000 czy kilka tysięcy lat? To jest po prostu bez sensu. Chyba tylko świadomość, że poza nami w pustce Kosmosu jest jeszcze Ktoś będzie wpływała na nas dopingująco i będziemy rozwijać się zgodnie z Teorią Pionowego Postępu – uwaga tłum.] 

Do tego ich głównym argumentem jest to, że „epoka radiowa” rozpoczęła się około 100 lat temu i wszystkie bliskie CNT już i tak wiedzą o naszej obecności.  

[Można odwracając ten tok rozumowania zapytać, dlaczego nie odbieramy wewnętrznej komunikacji radiowej i TV obcych, pobliskich CNT? Czyżby Oni bali się tego, że Ich usłyszymy i zobaczymy? A może boją się właśnie Tego, kto powoduje wystrzały z gamma-laserów w celach wojennych? No i słuchając naszej paplaniny czy oglądając nasze programy zastanawiają się nad naszą nieroztropnością czy wręcz głupotą…? – uwaga tłum.]

Podobne dowody nie wytrzymują krytyki w wielu miejscach, i tak wedle tegoż Breena „ziemski szum radiowy” przypomina „chodzenie po kosmicznym polu minowym”. W każdym dowolnym momencie ziemski radiosygnał może wpaść w detektory jakiejś Gwiazdy Śmierci należącej do wojującej Super CNT, która w odpowiedzi na niego wyśle sygnał IFF, a nie otrzymawszy odpowiedzi po prostu odpowie rozbłyskiem promieni γ. A w ślad za prewencyjnym uderzeniem nastąpi na Ziemię desant kosmicznych agresorów, albo wyślą nam automatyczną sondę-berserkera, (czy też sondę-killera jak nazywają to Amerykanie) która będzie zabijać wszystko co żywe na swej drodze.


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 48/2015, ss.4-5
Przekład z rosyjskiego - ©Robert K. Leśniakiewicz   

środa, 26 października 2016

NIEBIESKIE SŁOŃCE I INNE FENOMENY




Badania relacji na temat pojawień się Nieznanych Obiektów Latających mają do siebie to, że niejednokrotnie zdarza się wziąć za UFO jakiś rzadko występujące zjawisko atmosferyczne i vice-versa. Znane są przypadki objaśniania obserwacji NOL-i przez zjawiska atmosferyczne i kosmiczne, a do anegdot weszły przypadki objaśniania obserwacji Nocnych Świateł jako obserwacji planety Wenus, Jowisza czy Marsa. Pamiętam, jak kilkakrotnie otrzymywałem telefony od różnych ludzi zbulwersowanych pojawieniem się jasnych obiektów w pobliżu tarczy Księżyca. Podobne telefony otrzymywali i inni nasi ufolodzy związani z Centrum Badań Zjawisk Anomalnych: Bronisław Rzepecki i Marcin Mioduszewski.

Po bliższym zbadaniu doniesienia już to przy pomocy przyrządów astronomicznych, już to przy pomocy astronomicznych i astrologicznych programów komputerowych (te ostatnie są bardzo pomocne do obliczania właśnie koniunkcji), jeżeli rzecz miała miejsce post factum, okazywało się, że chodzi o obserwacje koniunkcji jasnych planet – Jowisza, Saturna czy Marsa i Wenus z naszym naturalnym satelitą. Zjawisko to wygląda niezwykle efektownie, szczególnie przy pełni, kiedy to zdaje się – wskutek ruchu Księżyca na sferze niebieskiej – że jakiś jasno świecący obiekt doń podlatuje lub się odeń oddala. Przy czym zakładając, że znajduje się on  w średniej odległości Księżyca od Ziemi – czyli 384.400 km – i jego średnica jest pozornie zbliżona do średnicy doskonale widocznego księżycowego krateru Tycho czy Kopernik albo Kepler – to oznaczałoby, że te Nieznane Obiekty Kosmiczne mają średnice w przybliżeniu równe 100 i więcej kilometrów! No, a potem idą w Internet i prasę (szczególnie brukową) legendy o gigantycznych obiektach kosmicznych widocznych w okolicach naszego naturalnego satelity i na nic zdadzą się sprostowania – i legenda o wielokilometrowych UFO-mothersips czyli awiomatkach UFO funkcjonuje własnym życiem... W swej karierze ufologa wykonałem kilka niezłych zdjęć koniunkcji Księżyca z jasnymi planetami, które wyglądają nader efektownie.



Niedawno jeden z badaczy NOL-i zelektryzował publiczność informacją o tym, że jakoby UFO maskowały się przed ludzkim wzrokiem przy pomocy obłoków, przy czym najbardziej podejrzanymi były i są obłoki z gatunku Altocumulus lenticularis, które w Polsce można najczęściej zobaczyć w górach w czasie wiatru halnego. Istotnie – na pierwszy rzut oka, te obłoki oświetlone wysokim słońcem sprawiają wrażenie solidnego obiektu wykonanego ze srebrzystego metalu. Oświetlone słońcem stojącym nisko bądź pod horyzontem sprawiają wręcz niesamowite wrażenie dyskoidalnych obiektów latających, ale są tylko i wyłącznie kondensatami pary wodnej generowanymi przez wiatr, które zazwyczaj wiszą nad doliną. Po ustaniu wiatru znikają i one – aż do następnego uderzenia halnego, chinooka, föhnu czy innego górskiego wiatru. Zmienne uderzenia wiatru powodują zmiany kształtu Altokumulusów, o czym niechętnie mówią zarówno stronnicy jak i przeciwnicy ufozjawiska. Załączona seria zdjęć pokazuje zmiany formacji Altokumulusów dokonująca się w ciągu pół godziny pod wpływem zmiany siły i kierunku wiatru halnego. Ta seria zdjęć była wykonana w Jordanowie, w dniu 20 grudnia 1994 roku. I wbrew temu, co wypisują najrozmaitsi „krytycy” ufologii, w tym dniu nie otrzymaliśmy ani jednego doniesienia o UFO. A przecież powinno ich być multum! – a nie było ani jednego...






Jak nie koniunkcje czy A. lenticularis – oponują i kombinują „krytycy” – to z całą pewnością zorza polarna! No cóż – miałem okazję kilka razy widzieć to przepiękne zjawisko, które ma jeden wspólny mianownik z UFO, a mianowicie ten, że obydwa zjawiska świecą. I na tym to się kończy. Ale nie dla z bożej łaski „krytyka”, który będzie uparcie bronił swej tezy nie zważając na to, że mówi ewidentne głupstwa... Zorza polarna, to przepiękne widowisko niebieskie. Mechanizm jego powstania jest dość skomplikowany – słoneczne protony i elektrony wpadają w dwie biegunowe „dziury” w magnetycznej osłonie Ziemi i zderzając się z dużą prędkością z atomami azotu i tlenu zmuszają je do świecenia. W efekcie obserwujemy niezwykłe świecenie atmosfery, które przybiera najróżniejsze formy – od draperii do różnokolorowych łun obejmujących znaczne połacie nieba. Niektórzy twierdzą, że wkrótce nastąpi przebiegunowanie Ziemi, w związku z czym będziemy mieli nawet 7 czy 8 biegunów magnetycznych w różnych punktach Ziemi, zanim dojdzie do ostatecznej konwersji obu Biegunów. Wtedy takie widowiska – i jeszcze piękniejsze – będą chlebem powszednim dla mieszkańców naszej planety...









Jak to się ma do UFO? – mniej więcej tak, jak pięść do nosa. Załączona seria zdjęć wykonanych wieczorem, dn. 23.X.2003 roku, w czasie ostrego skoku aktywności słonecznej ukazuje zjawisko w jego pełnej krasie. Na załączonych zdjęciach widać świecącą siódemkę gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy oraz konstelację Woźnicy z najjaśniejszą gwiazdą tego gwiazdozbioru – Capellą. Jeszcze wcześniej, bo w listopadzie 1988 roku miałem niezwykłą okazję podziwiać ten fenomen Natury ze szczytu Kasprowego Wierchu. Tym razem zorza polarna miała wygląd szerokiego, barwnego pasa złożonego z trzech obszarów świecenia: dolnego w kolorze zielonym, środkowego – najcieńszego – w kolorze białym i bardzo szerokiej, karminowej wstęgi na górze. Poprzez to najdelikatniejsze pałanie przebijały światełka gwiazd. Zjawisko jest cudowne, ale jak to się ma do latających dysków??? Nijak. Nie mieliśmy żadnego raportu o obserwacji UFO w tym czasie, ale za to straż pożarna często-gęsto wyjeżdżała do nieistniejącego pożaru lasu. Pożarów, których nie było...

Istnieją pewne zjawiska atmosferyczne, które mogą być skojarzone z UFO. Dla niedoświadczonego obserwatora jest nim zjawisko halo i słońca pobocznego lub fałszywego słońca. Kiedyś ze zdumieniem spostrzegłem na kilku stronach internetowych poświęconych ufozjawisku zdjęcia słońc pobocznych podpisanych jako UFO, co raczej nie świadczy o profesjonalizmie ich autorów. Halo i fałszywe słońca są wywołane przez zjawiska wielokrotnego odbicia i rozszczepienia światła na zawieszonych w powietrzu kryształkach lodu – stąd sumarycznym efektem tego są czasami nawet wielokrotne tęczowe pierścienie z jasnymi „słońcami” – zjawisko jak najzupełniej naturalne. Efektowne – jak widać na załączonych zdjęciach, ale naturalne i nie ma w nim niczego niezwykłego. Można je obserwować wokół Słońca, Księżyca, a nawet co jaśniejszych planet czy gwiazd – quod erat demonstrandum.




Każdy chyba choć raz w życiu zachwycił się pięknymi barwami rannej czy wieczornej zorzy. Cudowna gra ich barw jest spowodowana pewną ilością pary wodnej i kryształków lodu zawieszonymi w atmosferze Ziemi. Do tego czasami dochodzą różne pyły, dymy i inne zanieczyszczenia spowodowane przez człowieka lub naturalne kataklizmy. Po wybuchu Krakatau w 1883 roku, przez parę miesięcy ludzie obserwowali niezwykle barwne wschody i zachody Słońca i Księżyca – nawet w kolorach niebieskim i zielonym! Powodem była ogromna ilość tefry wystrzelonej w górne warstwy atmosfery. Podobnie było po eksplozji Katmai w 1912 roku czy po wybuchu wulkanu Mt. St. Helens w 1980. Niesamowite efekty świetlne w górnych warstwach atmosfery nastąpiły przed i po eksplozji Tunguskiego Ciała Kosmicznego w czerwcu 1908 roku. Wszystkie te niezwykłe widowiska zawdzięczamy pyłowi i grze świateł, którą powoduje on w stratosferze. Po roku 1945 do tej akcji włączyli się także i ludzie. Jeden z takich przypadków miał miejsce na terytorium Polski w czerwcu 1950 roku. Nadałem temu incydentowi kryptonim Niebieskie Słońce, bo cała sprawa przedstawiała się następująco. Materiał ten ukazał się na łamach „Wiedzy i Życia” nr 2004/12, s. 2, a oto i on:

Proszę o wyjaśnienie zjawiska, które zaobserwowałem, będąc dzieckiem. Było to około 1950 roku. Mieszkałem w północnej części Polski k. Piły. Pogoda była dosyć ładna, niebo średnio zachmurzone i zauważyłem, że zrobiło się trochę ciemniej, a Słońce przybrało kolor niebieski i to tak, jakby coś je przesłaniało. Można było spoglądać na nie gołym okiem i wydaje mi się, że wyglądało na mniejsze niż normalnie. Ktoś powiedział, że to Mars przesłonił Słońce i dziecku to wystarczyło. Później nie widziałem żadnej wzmianki o tym, że coś takiego w ogóle miało miejsce, ani nie spotkałem kogoś, kto mógłby mi to wytłumaczyć. (Eugeniusz Goc)

A oto odpowiedź redakcji WiŻ:

Wszystko wskazuje na to, że obserwował Pan wówczas zaćmienie Słońca, które w Polsce było widoczne 30 czerwca 1954 roku. Na niewielkim skrawku Polski, na Suwalszczyźnie, było to nawet zaćmienie całkowite. W pozostałej części kraju obserwowano wówczas zaćmienie częściowe. W Pana okolicy - w pobliżu Piły - cień Księżyca zasłonił ponad 93 proc. powierzchni Słońca. Takie zjawisko nie zawsze daje się nieuprzedzonym obserwatorom rozpoznać jako zaćmienie, bo wzrok przyzwyczaja się do zmniejszającej się jasności. Mimo to tak duże osłabienie blasku słonecznego powinno być zauważone właśnie tak, jak Pan to opisuje: jest coraz ciemniej, a na Słońce można zerknąć gołym okiem (choć jest to zdecydowanie szkodliwe dla wzroku!). Jego blask jest wciąż jeszcze tak duży, że bez pomocy przesłaniającego przyciemnionego szkiełka nie zawsze udaje się rozpoznać, że zmienił się też... kształt Słońca, które wygląda jak cienki rogalik. Takie wyjaśnienie Pańskich obserwacji potwierdzałyby krążące po okolicy pogłoski, że "coś" zasłoniło Słońce. Informacje o zaćmieniu były wówczas szeroko nagłośnione w mediach, a na obserwacje zaćmienia całkowitego wybrały się do Suwałk i Sejn liczne wycieczki. Z Warszawy uruchomiono nawet specjalny pociąg "zaćmieniowy" jadący do Suwałk. Prócz zaintrygowanych rzadkim zjawiskiem amatorów obserwowali je również astronomowie i... biolodzy. W "Postępach Astronomii" z tamtego czasu odnajdziemy krótki, ale fascynujący artykuł pt. "Obserwacje nad zachowaniem się niektórych gatunków ptaków i zwierząt ssących podczas całkowitego zaćmienia Słońca w dniu 30 czerwca 1954 roku nad jeziorem Wigry", a także opis największego przedsięwzięcia astronomów, jakim był zaćmieniowy lot obserwacyjny na wysokości ponad pięciu kilometrów. Podczas tej wyprawy nieuszczelnionym samolotem badacze zmagali się z niedotlenieniem, plączącymi się przewodami kilkudziesięciokilogramowych aparatów tlenowych, mrozem i... porywistymi podmuchami docierającymi z otworów, przez które wysunięto aparaturę pomiarową. Choć nie wszystkie pomiary się udały, na ziemię przywieziono między innymi wykonany kolorowymi kredkami szkic korony słonecznej. Większości grup na ziemi utrudniły obserwacje przechodzące po niebie chmury, udało się jednak wykonać zdjęcia zaćmienia i dokonać kilku pomiarów. Kolejne zaćmienie całkowite pojawi się w Polsce dopiero 7 października 2135 roku. Najbliższe zaćmienie całkowite w naszej okolicy będzie widoczne z terenu Turcji i Rosji 29 marca 2006 roku. (WS)

Jakże łatwo i prosto! Ale okazało się rychło, że to wcale nie jest takie proste, bowiem już w WiŻ nr 2005/1 ukazała się kolejna notatka „w tym temacie”:

Wybuch czy zaćmienie?

NAWIĄZUJĄC DO PYTANIA pana Eugeniusza Goca zamieszczonego w grudniowym numerze „Wiedzy i Życia” dotyczącym zjawiska widzianego w 1950 roku w czerwcu, chciałbym dodać, że moim zdaniem nie było to wcale zaćmienie. W czerwcu 1950 roku w Szczecinie obserwowałem to zjawisko osobiście. Wywołało ono w całym mieście wielkie poruszenie. Stanęły tramwaje, cienie były błękitne, a i tarcza Słońca miała barwę niebieską jak światło lampy kwarcowej. Ptaki zbierały się między ludźmi, tak jakby szukały schronienia. Ludzie ze strachem patrzyli w pogodne niebo zasnute nieco mgłą, ale bez chmur. Trwało to około pół godziny Następnego dnia w "Kurierze Szczecińskim" ukazało się wyjaśnienie, że zjawisko to wywołały chmury strato, które znajdują się na wysokości 22-25 km i pochłaniają dłuższe fale widma słonecznego. Kilka dni później na wykładach z fizyki w Szkole Inżynierskiej usłyszeliśmy od prof. Kotowskiego (w czasie wojny był współpracownikiem prof. Hahna), że zjawisko to mogło być wywołane wybuchem próbnym bomby wodorowej na Wyspie Wielkanocnej, który miał miejsce kilka dni wcześniej. (Tadeusz Sarek)

Od redakcji: Bardzo prosimy wszystkich, którzy pamiętają te chwile, o nadsyłanie wspomnień. Może uda nam się ustalić wspólnymi siłami, co działo się ze Słońcem na Pomorzu na początku lat 50. Pytanie brzmi: czy ktoś może spotkał się z tym zjawiskiem, a może zna kogoś, kto pamięta ten dzień? Bardzo proszę o odpowiedź - zapewniam dyskrecję.

Osobiście stawiałem na zaćmienie + chmura jakiegoś zolu w górnych warstwach atmosfery - może po wybuchu bomby A lub N, ale nie na wyspie Wielkanocnej (chodziło o atole Bikini, Eniwetok i Elugelab na Pacyfiku), tylko na radzieckich poligonach atomowych na Nowej Ziemi lub - co jest najbardziej prawdopodobne - pomiędzy Orskiem a Orenburgiem pod Uralem w europejskiej części ZSRR. Ewentualnie jeszcze próby na poligonie w Jakucji, które wedle zamieszkałych tam Polaków i Jakutów - Rosjanie w tej sprawie się nie wypowiadają z wiadomych względów - miały miejsce w latach 50.-70. XX wieku i zdetonowano tam około 50 ładunków nuklearnych.

Postanowiłem dowiedzieć się czegoś na ten temat, bowiem słyszałem o tym wydarzeniu od mojego nieżyjącego już przyjaciela, leśnika inż. Henryka Duszniaka, który zaobserwował to zjawisko w lecie 1950 roku, kiedy pracował w jednym z nadleśnictw w okolicach Torunia. Opisywał on je jako nagłe ściemnienie światła słonecznego i zmianę barwy z biało-żółtego na niebieskawą. Całość zjawiska trwała około 30 minut. Rozesłałem tedy e-maile z zapytaniem o to zjawisko do moich starszych kolegów i znajomych nie licząc zbytnio na rewelacje – wszak od opisywanych wydarzeń upłynęło pół wieku z okładem – a oto, co otrzymałem od nich w odpowiedzi. Najpierw odpowiedział mój bezpośredni przełożony, pod którym służyłem m.in. WOP w Świnoujściu i Straży Granicznej na Łysej Polanie:

W latach 50  -  60  nie byłem jeszcze mieszkańcem  Pomorza ,  obijałem się po Bochni, Brzesku i Porębie Spytkowskiej jako licealista.
Tematyka ta mnie interesowała ale nie na tyle aby prowadzić adnotacje. Takiego zjawiska nie obserwowałem
Oglądanie zaćmienia słońca, przygotowywanie zadymionych  szkiełek to  była młodzieńcza frajda .
Czytałem wtedy we wszystkie strony Młodego  Technika. (mjr rez. SG Marian Tota – Zakopane)

To akurat mnie nie zdziwiło, bowiem nikt z moich znajomych zamieszkujących w południowych województwach Polski nie pamiętał takiego zjawiska, co utwierdza mnie w pewności, że było ono widoczne tylko na północy Polski. Następna odpowiedź przyszła znad morza:

Zacznę od burzy. Takiej z piorunami.
Leciałem kilka razy - nocą - samolotem nad burzami. Było to w Afryce.
Ciekawe zjawisko. Błyskawica leci do ziemi, a chmura nad nią rozświetla się na moment i wygląda jak gigantyczny plafon, czy też klosz.
Chcę podkreślić, że małe silne światło pod chmurą , z drugiej strony- od góry - jest rozległe. Zależy to od "grubości " chmury.
Kolor światła biały.
Drugie podobne zjawisko widziałem na Atlantyku, ok. 30 km od brzegów Sahary Zachodniej ( szerokość geograficzna wysp Kanaryjskich). Na Saharze była burza piaskowa i przez kilka dni mieliśmy - codziennie - pokłady zasypane cienką warstwą drobnego piasku.
Wiatr ciągle wiał od lądu, NIEBO w ciągu dnia miało kolor szarożółty, przechodzący w świetliście żółty, w miejscu gdzie powinno być słońce. Światła słonecznego do oka obserwatora docierało mniej niż w poprzednie dni, można było patrzeć do góry bez obawy.

Te dwa powyższe przykłady skłaniają mnie do postawienia tezy, że w przypadku z roku 1950, między obserwatorem, a słońcem była chmura pyłu.

Coś mi się przypomina, że w latach 50-tych Rosjanie mieli niekontrolowany - który!!! - wybuch bomby atomowej niedaleko Smoleńska. Ludność miasta widziała wyraźnie błysk i gigantyczny grzyb atomowy. Potem było dużo przypadków choroby popromiennej i nie dało się tego zatuszować.
Nie pamiętam gdzie, ale w Rosji jest "jezioro atomowe", pamiątka z kolejnego niekontrolowanego wybuchu na powierzchni ziemi.
Te dwa, to musiały być duże ładunki, bo wybuchy na Nowej Ziemi i na Czukotce były - w/g Rosjan - słabe. (kpt. żeglugi wielkiej Marek Pierzynowski – Międzyzdroje)

Ciekawie koresponduje z powyższym relacja mgr Wiktorii Leśniakiewicz, która spędzając wakacje w egipskiej Hurghadzie, w dniu 4 lipca 2006 roku, w godzinach 08:00 – 14:00 zauważyła niezwykłe zjawisko atmosferyczne. Pogodne zazwyczaj niebo przybrało dziwny, pomarańczowo-brunatny kolor, słońce stało się pomarańczowe i powietrze wyraźnie pochłodniało – temperatura z +42ºC spadła do zaledwie +25ºC. Na morzu zabieliło się od grzywaczy, choć nie było gwałtownego wiatru. Wbrew temu, co działo się nad głowami ludzi, powietrze stało się doskonale przejrzyste i ledwie widoczne na horyzoncie wyspy Giftun Kebir, Giftun Small, Abu-Hashish, Abu-Ramada czy Umm Gamar stały się doskonale widoczne i bliskie. Po godzinie 14. wszystko wróciło do normy...

Cytowany już tutaj Marek Pierzynowski tłumaczy to tym, że najprawdopodobniej nad Arabią Saudyjską wytworzył się mały, ale bardzo aktywny niż, który zasysał pustynny pył do górnych warstw atmosfery, a jednocześnie dołem sprowadzał czyste, suche i przeźroczyste powietrze nad Afryki, stąd to całe zjawisko. Morze Czerwone słynie z takich aktywnych niżów, które potrafią wywołać lokalne silne sztormy, których ofiarą padają nawet duże jednostki morskie, jak np. egipski ro-rowiec MF Saalam 98 z 1.400 osobami na pokładzie, z czego 1.271 zginęło w odmętach Morza Czerwonego...   

Powróćmy do Europy. Kronika radzieckich prób nuklearnych zawiera wiele białych plam, więc w zasadzie domysł ten może być bardzo prawdopodobny. I dalej:

Bardzo ciekawa sprawa, Panie Robercie.
Może to efekt wywołany próbnym wybuchem jądrowym w atmosferze? O tym się zwykle nie mówi, ale przecież takie próby Amerykanie i Rosjanie też nam zafundowali - w dziecięcym okresie atomistyki podchodzono, z braku wiedzy, dość niefrasobliwie do skutków wywołanych opadem promieniotwórczym. Rok 1950 pasuje tu jak ulał. Pozdrawiam! (red. Tadeusz Oszubski – Bydgoszcz)

Komentarz jak poprzednio.
Następna odpowiedź:

„Kupuję” na pniu Pana zdanie na temat zjawiska /tzn. efekt próby atomowej/, ale wyłączyłbym tu zaćmienie słońca – chociaż nie ma to chyba większego znaczenia.
Otóż, spekulowałbym, że w chwili wybuchu naziemnego powstały gigantyczne ilości pyłów radioaktywnych, w tym pyłu kwarcowego z pewną zawartością związków uranu /w tym i dyfuzja jonów uranu w głąb tych kwarcowych cząsteczek/. Z pewnością podczas wybuchu powstało tam również szereg związków typu siarczanów, tlenków, węglików, może i sześciofluorek uranu. Jeśli zaistniały warunki do migracji takiej pyłowej chmury na wysokość stratosferyczną, no to sprawa okazałaby się dość prosta:
Na tej wysokości operują wszystkie zakresy promieniowania UV (A,B,C), a jak wiadomo substancje typu szkło zawierające jony uranu (szkło uranowe) – tu pył kwarcowy pod wpływem promieniowania UV fluoryzują kolorem zielonkawym. W pyle mogły znajdować się również jony kobaltu (np. z korpusu BA), wówczas fluoryzacja byłaby barwy niebieskiej /lub mieszanej/. Chmura taka zadziałała jak kolorowy filtr powodując zjawiska opisywane przez obserwatora. Również obcięło to koronę słoneczną, co pozornie zmniejszyło tarczę słońca.
Warto tu wspomnieć, że zjawisko fluoryzacji związków uranu jest dobrze znane i wykorzystywane nawet w tak prozaicznych wyrobach jak „dyskretne” markery, których atrament /np. spirytusowy roztwór azotanu uranylu/ świeci w promieniowaniu UV.
W taki to sposób swoimi herezjami próbowałbym wyjaśnić opisywane zjawisko.
Serdecznie pozdrawiam (mgr inż. Roman Rzepka – Giżycko)

Ciekawe wyjaśnienie. Pan Rzepka jest z zawodu chemikiem-farmaceutą i astronomem-amatorem, a zatem podana przez niego hipoteza ma swe uzasadnienie naukowe. Ale czy tłumaczy ona wszystko do końca?
Otrzymałem również intrygującą informację, która także wiąże zaobserwowane fenomeny z użyciem broni jądrowej lub termojądrowej:

Gdzieś był wybuch, bo tereny północne miały w latach 50 bardzo duże skażenie radioaktywne!!! Było wtedy duże promieniowanie - przypuszczalnie po jakimś wybuchu! Następstwem tego jest częste występowanie białaczki i zachorowania na tarczycę (chociaż przecież w powietrzu unosi się dużo jodu! Może zdobędę artykuł z gazety o tym wybuchu!!! (Małgi z powiatu słupskiego)

Niestety, nie dowiedziałem się na ten temat niczego więcej... Ciekawe, że wszyscy moi respondenci kojarzą to wydarzenie z użyciem broni jądrowej czy nawet termojądrowej przez Armię Radziecką na jakimś poligonie w europejskiej części Związku Radzieckiego. No bo i jest to problem stanowiący zagadkę historyczną – spójrzmy: pierwsze „urządzenie termonuklearne” o masie 62 ton odpalili Amerykanie na atolu Eniwetok w dniu 1 listopada 1952 roku. Miało ono moc 10,4 Mt TNT. Pierwszą bombę wodorową zrzucili jednak Rosjanie w dniu 12 lub 20 sierpnia 1953 roku! Bombę lotniczą – gotową do użycia strategicznego lub operacyjnego (a nawet taktycznego, jak zakładały radzieckie plany III Wojny Światowej, co wiemy dzięki materiałom wykradzionym Sztabowi Układu Warszawskiego przez płk Ryszarda Kuklińskiego), a nie monstrum składające się w 90% z aparatury kriogenicznej. (Zob. J. Szaniawski – „Pułkownik Kukliński: Misja Polski”, Warszawa – Chicago 2005; B. Weiser – „Ryszard Kukliński – życie ściśle tajne”, Warszawa 2005) A zatem test ten musiał być poprzedzony kilkoma próbami na którymś z poligonów i to bynajmniej nie na Nowej Ziemi czy Kazachstanie – gdzie taką próbę trudno byłoby ukryć, a gdzieś w wewnętrznych okręgach wojskowych ZSRR. Stopień utajnienia tej operacji przypomina mi dość dokładnie sprawę z Incydentem Gdynia ’59.
A zatem sytuacja przedstawia się następująco – mamy do czynienia z czymś, co przesłoniło Słońce na okres od pół godziny do godziny. Co to być mogło? – przedstawiam następujące możliwości:
1.       „Zwyczajne” zaćmienie słońca;
2.       Zaćmienie słońca + chmura jakichś pigmentów znajdująca się w górnych warstwach atmosfery. Takie kolorowe chmury widzi się od czasu do czasu nad uprzemysłowionymi rejonami naszej planety i są one pochodzenia technogennego;
3.       Chmura złożona ze związków chemicznych powstałych w wyniku eksplozji jądrowej lub termojądrowej na terenie ZSRR lub USA;
4.       Chmura tefry i innych produktów wulkanicznych powstała wskutek wybuchu wulkanu, jak w przypadku wybuchów Krakatau, Katmai, Merapi czy ostatnio Mt. St. Helens;
5.       Pozaziemska chmura pyłu kosmicznego, która przeleciała ponad górnymi warstwami ziemskiej atmosfery. Klasyczny fenomen forteański opisany w kultowej powieści fantastyczno-naukowej sir Freda Hoyle’a (1915-2001) pt. „The Black Cloud” (1957) w wydaniu polskim „Czarna chmura”, (Kraków 1981).
Jak napisałem to w e-mailu do znanego szwedzkiego badacza UFO i zjawisk anomalnych Clasa Svahna, istnieje również możliwość, że był to fenomen analogiczny do opisanego przez Loren E. Gross w raporcie na temat przedarnoldiańskich obserwacjach UFO nad Europą w 1946 roku. Podobne zjawisko obserwowano nad Paryżem i tak je opisuje w swej monografii:

Informacja z Paryża z 11 sierpnia [1946 roku] mówi o jeszcze dziwniejszych wydarzeniach w atmosferze nad Europą. Francuskie obserwatorium Puy-du-Dome wydało oświadczenie mówiące, że chmura o niezwykłych właściwościach i nienaturalnym składzie chemicznym wisi nad stolicą Francji od trzech tygodni na wysokości 20.000 stóp (ok. 6.670 m) nad ziemią. Samoloty z aparaturą badawczą na pokładzie przelatywały przez nią ponad dwadzieścia razy w celu dowiedzenia się o niej czegoś więcej o jej naturze. Mówi się o związku tej chmury z amerykańskimi testami jądrowymi na atolu Bikini („Le Figaro” z 11.08.1946 r.). Była to kolejna zagadka, która została utajniona przed publicznością. Eksperci przypuszczają, że puszczanie i rozprzestrzenianie radioaktywnych chmur może być równie efektywne jak bombardowanie nuklearne, jednakowoż należy stwierdzić, że „rakiety widma” nie były radzieckimi urządzeniami do tworzenia chmur radioaktywnych, ponieważ Sowieci nie posiadają wiedzy do skonstruowania jądrowych urządzeń wybuchowych. 

Tyle na ten temat podaje L. E. Gross w swej monografii „UFO’s a History: 1946: The Ghost Rockets”, wydanie III, Fremont, CA, 1988. Od siebie dodam, że w czasie Drugiej Wojny Światowej hitlerowscy uczeni pracowali nad stworzeniem „brudnej” bomby radiologicznej (równolegle do prac nad bombą A), w której zamierzali wykorzystać krótkookresowe izotopy w rodzaju kobaltu-60, strontu-90, cezu-136, cezu-137 i innych, które byłyby rozpylane nad miastami Aliantów przez specjalne bomby lub rakiety. Nawiasem mówiąc idea ta odżyła po atakach na WTC w dniu 11 września 2001 roku, i Amerykanie (oraz ich sojusznicy też) wciąż obawiają się takiego właśnie ataku ze strony al-Kaidy – stąd właśnie amerykańskie opory w kwestii irańskiej energetyki jądrowej. (Zob. I. Witkowski – „Al-Kaida – Teraz Polska”, Warszawa 2005)
Istnieje jeszcze jedna ciekawa literacka parantela dotycząca kosmicznych „chmur śmierci”. Znany polski pisarz i filozof – Stanisław Lem (1921-2006) w swej drugiej po „Człowieku z Marsa” powieści pt. „Astronauci” (1951) mówi o tym, że używając radioaktywnej chmury Wenusjanie zamierzali wytępić wszelkie życie na Ziemi i następnie się na niej osiedlić. Dokładnie pisze on tak: 

Planetę zamieszkiwał gatunek istot obliczających. Półtora wieku temu, kiedy przystąpiły do realizacji planu, rozważyły, czy ludzie mogą im do czegoś posłużyć. Uznawszy, że nie zdadzą się na nic, postanowiły nas usunąć. Użyty w tym celu środek miał nie przyczynić szkody naszym miastom, drogom, fabrykom... aby mogły ich potem używać. Ciśnienie promieniowania miało wyrzucić w stronę Ziemi chmurę radioaktywną. Potem, po spadku jonizacji, Biała Kula poczęłaby miotać tysiące wozów lądujących na powierzchni gotowej już na ich przyjęcie, bo martwej Ziemi. (St. Lem – „Astronauci”, wyd. IV, Warszawa 1955, s. 378)   

Aparatem zwiadowczym wysłanym przed tą operacją miał być... Meteoryt Tunguski, którego lot – jak wiemy – zakończył się katastrofą. A potem na szczęście dla nas, Wenusjanie sami pogrążyli się w bratobójczej wojnie domowej:

Ukryci pod powierzchnią gruntu, wymierzali sobie ciosy ładunkami zgęszczonej energii, zasypywali się chmurami jadowitych pyłów, wywoływali sztuczne przesunięcia i tektoniczne obwały gruntu. Zużyli w walce ilość energii, która mogła ich planetę zmienić w kwitnący ogród. […] Dalszego biegu wypadków możemy się tylko domyslać. Być może [ostateczny] kataklizm nastąpił w czasie walki o opanowanie całego systemu energetycznego. Być może istoty, które go spowodowały, nie orientowały się dostatecznie w działaniu urządzeń. A może stało się inaczej i to jest prawdopodobniejsze. Może zagrożeni klęską użyli środka ostatecznego. Był nim ładunek deuteronów przeznaczony dla Ziemi. (St. Lem... op. cit. – ss. 379-380)

...a w wyniku której na Wenus na wieki wieków zapanował efekt cieplarniany. Ta książka bardzo spodobała się enerdowskiemu reżyserowi Kurtowi Maetzigowi, dzięki któremu powstał film „Milcząca gwiazda” („Der Schweigende Stern”) w koprodukcji enerdowsko-polskiej w 1960 roku. Stanisław Lem wrócił jeszcze do sprawy morderczych chmur w swej innej powieści pt. „Niezwyciężony” (1964), ale to już temat z innej ballady. Potem były jeszcze inne próby literackie mniej czy bardziej udane, ale już jak dotąd, nie przeskoczyły Mistrza... Czyżby inspiracje do ich napisania były wydarzenia rozgrywające się nad Paryżem w 1946 i Pomorzem w 1950 roku? Jest to bardzo możliwe, bo Stanisław Lem interesował się postępami kosmonautyki, co uwidacznia się w jego eseju „Wejście na orbitę” (Kraków 1962) i siłą rzeczy musiał o nich słyszeć... To napisałem w dniu 13 czerwca 2006 roku.

13 lipca tegoż roku, otrzymałem od prezesa Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej mgr Stanisława Bednarza dwa roczniki miesięcznika „Gazeta Obserwatora PIHM” z lat 1950 i 1951. Przejrzałem je i poza opisanymi w nich nieprawdopodobnie ciekawymi fenomenami atmosferycznymi i kosmicznymi, które niejednokrotnie przypominały ufozjawisko – co atoli stanowi temat na osobny sążnisty artykuł – znalazłem w numerze 1/1951 artykuł prof. dr Edwarda Stenza pt. „Błękitne Słońce”, którego fragmenty pozwolę sobie tutaj przytoczyć, bo warte są tego i rzucają dodatkowe światło na tą zagadkę:

W końcu września 1950 roku nasze kresy północno-zachodnie były widownią niezwykłego zjawiska optycznego, mianowicie słońce przeświecając przez warstwę chmur wysoko-warstwowych, przedstawiło się w postaci ostro ograniczonej tarczy o barwie wybitnie niebieskiej – pisze on.

I dalej:

Zaczęło się to nad Bałtykiem na zachodnim odcinku naszego wybrzeża. Pierwszy zauważył niezwykłą barwę słońca ob. M. Szczepański – obserwator st. met. w Międzyzdrojach, który pisze, że: dnia 27.IX.50. w godzinach rannych przez zamglone niebo było widać dokładnie kontury słońca, które miało chwilami zabarwienie głęboko niebieskie, a chwilami jasnoniebieskie. Na słońce można było patrzeć tak jak na księżyc, nie odczuwając oślepiających promieni... Zabarwienie tarczy Słońca na niebieski kolor trwało od g. 8:55 do 11:20, po czym słońce zaczęło się rozjaśniać i przybrało normalny wygląd. [...] Bardzo ważne szczegóły zanotował Szczecin, gdyż przy opisie zjawiska podano również rodzaje chmur pokrywających niebo. Dowiadujemy się więc z raportu ob. J. Fornalskiego, że: około godz. 11:30 zza chmur Stratocumulus ukazało się słońce koloru niebieskiego przeświecając przez gruby Altostratus. Słońce nie dawało żadnego cienia... i miało wygląd matowego koła. Na ziemi panował półmrok. Z komunikatu st. met. w Szczecinie wynika, ze zjawisko przestało być widoczne o godz. 15:20 wskutek zasłonięcia grubą warstwą chmur Stratocumulus.
Z szeregu miejscowości na Pomorzu piszą nam, że niebieskie słońce zaobserwowano w godzinach popołudniowych tegoż dnia 27 września, a mianowicie: Łobez – 12:45-13:00; Szczecinek – 13:05-14:30; Stargard Szczeciński – 13:00-15:00, jeszcze później zjawisko wystąpiło w Chełmnie – 14:30-16:10 i Solcu Kujawskim – 14:30-16:30. Już z tego wynika, ze zjawisko to przesuwało się jakby z zachodu kraju na wschód lub południowy-wschód.

Także w innych miastach Polski zaobserwowano zmianę barwy Słońca, i tak:

... st. met. w Koszalinie [...] precyzuje kolor tarczy słońca jako turkusowy. Podobnie ściśle zdefiniowaną barwę podała stacja Toruń-Wrzosy jako barwę niebiesko-modrą przypominającą kwiat chabru. W Ustce natomiast oznaczono barwę słońca jako błękitną. [...] W Lublinie o g. 16:31 stwierdzono, że tarcza słoneczna ma kolor jasnoszary. O g. 16:15 przybrała kolor palącego się acetylenu, 3 minuty później – kolor lekkiego fioletu. O g. 17:02 tarcza słońca zaczęła przybierać na tle chmur Altostratus zabarwienie pomarańczowe. W Krakowie słońce ukazało się zza chmur dopiero następnego dnia, 28.IX. i wówczas zauważono, że ma ono kolor seledynowy, o czym ob. E. Białoborski podał wiadomość w pismach codziennych. We Wrocławiu również 28.IX. z samego rana autor widział blade słońce koloru stali, słabo przeświecające przez mętny Altostratus. Zjawiska te zaobserwowano również na Podhalu i w Tatrach, gdzie w dniach 28, 29 i 30 września stwierdzono zmętnienie atmosfery w żółtawym odcieniu. I tam także zaobserwowano niebieskie zabarwienie Słońca. Na Łysej Polanie dn. 28.IX. uważano, że ma ono kolor platyny względnie srebra.

Dalej autor zauważa, że również zmieniona była w tym okresie barwa tarczy Księżyca. Jego światło było przyćmione i koloru sinego, bez zwykłego dla niej połysku żywego srebra. Co do pochodzenia tego zjawiska, autor przyznaje się, że nie wie, co je spowodowało i jednocześnie stawia hipotezę, że być może są za to odpowiedzialne ogromne burze ogniowe, które we wrześniu 1950 roku pustoszyły kanadyjskie lasy. Jest to zatem kolejna – obok hipotezy wulkanicznej i atomowej – próba wyjaśnienia tego pięknego fenomenu. Poza tym okazało się, że zjawisko to było widoczne na terytorium całego kraju, tylko z różnym natężeniem, jednakże  nie wszędzie można było dostrzec słońca spoza gęstych chmur. Jedną możliwość możemy za to spokojnie i z czystym sumieniem wykreślić z listy – chodzi o zaćmienie słońca (pkt 1 i 2), bowiem w opisywanym okresie Księżyc znajdował się w konstelacji Ryb, w fazie 0,983 – czyli niemal w pełni, a zatem prawie przeciwlegle w stosunku do Słońca, które wtedy znajdowało się w gwiazdozbiorze Panny...  
                 
Ciekawy jestem, czy ktoś ze starszych Czytelników pamięta te wydarzenia? Bardzo proszę o listy na ten temat do Redakcji „Nieznanego Świata” z dopiskiem Niebieskie Słońce

Kończąc chciałbym dodać do tego tylko tyle, że badając relacje o UFO i tajemniczych zjawiskach można niejednokrotnie natknąć się na autentyczne mroczne tajemnice XX i XXI wieku, przy których bledną „rewelacje” i „odkrycia” różnych łowców sensacji. Mam nadzieję, że jeszcze usłyszymy nieraz o tajemniczych fenomenach, które znajdą swe racjonalne wyjaśnienie, bez uciekania się do karkołomnych hipotez o interwencjach ETI na Ziemi...

****

Powyższe napisałem w lipcu 2006 roku i tego też roku artykuł ten ukazał się na łamach „Nieznanego Świata”. Sprawa Niebieskiego Słońca ma swój ciąg dalszy. Otóż zjawisko to było obserwowane w latach 2015 i 2015 po potężnych burzach ogniowych, które nawiedziły Kanadę, Hiszpanię, Portugalię, Kalifornię i Australię. Wyrzucone w powietrze cząstki popiołu spowodowały potem deszczowe lato w Polsce oraz równie deszczowy październik w naszym kraju, o czym przekonują nas wyniki pomiarów wody opadowej przeprowadzone przeze mnie i mgr Bednarza. Okazuje się, że dzięki temu opady w lecie 2016 roku były trzykrotnie wyższe, niż w analogicznych okresach lat ubiegłych! 

Tak już nawiasem mówiąc, daje to nam przedsmak zjawisk, które będą następowały po masowym użyciu broni jądrowej lub możliwej erupcji któregoś z superwulkanów. Oba te kataklizmy grożą nam realnie i tylko będą się różniły od tego, co mieliśmy w tym roku skalą zjawisk…