Powered By Blogger

sobota, 30 lipca 2016

Tsunami: bicz boży



Tablica ostrzegająca przed tsunami


Wiaczesław Burmistrow

Grupa uczonych składająca się ze specjalistów z USA, Rosji i Japonii, przy pomocy komputerowego modelowania wyliczyła, że w 2030 roku Japonii grozi potężne tsunami, które spowoduje śmierć co najmniej 130 mln osób.
Jeżeli ludzkości przyjdzie zginąć wskutek nowego Potopu Powszechnego, to jego karzącym mieczem będzie tsunami – jak mówią Ajnowie na Sachalinie. Podobne proroctwa mają Koreańczycy i Japończycy. 

Ostały się przekazy u Aleutów i Indian alaskańskich, w których powiedziano: Kiedy pojawia się na ziemi ocean, rodzi się tsunami – krzyk śmierci. Fale śmierci rodzą się wskutek erupcji podwodnych wulkanów czy przemieszczania się wielkich płaszczyzn morskiego lub oceanicznego dna.


Wysokość fali tsunami w zatoce Lituva w porównaniu z najwyższymi budowlami świata


Straszna statystyka


Po raz pierwszy o tsunami wspominają pisane świadectwa z 479 r. p.n.e. W czasie ostatnich 2500 lat odnotowano ponad 3000 tsunami, przy czym osobliwie lubi się ono pojawiać na Oceanie Spokojnym: na nim zdarzyło się 75% wszystkich przypadków tsunami. 12% morderczych fal zaobserwowano na Morzu Śródziemnym, 10% - na Atlantyku, 3% na Oceanie Indyjskim. Pozostałe morza wolne są od tej plagi. 

Najbardziej ucierpiała od morderczych fal, które tam nazywa się kamienną ścianą morza, Japonia. Nierzadko fale atakują wybrzeża Kurylskich i Hawajskich wysp, Kamczatki, Alaski i Chile. 

Przed tsunami nie ma ratunku. Tylko cud może uratować człowieka pozostającego na brzegu, kiedy morze zrodziło śmiercionośną falę – wszak tsunami może przemieszczać się z prędkością 790 km/h i sięgnąć wysokości 500 m! Prawda, takie monstrum pokazało się na świecie tylko jeden raz – w dniu 9.VII.1958 roku na Alasce – a wywołała go lawina w górach. Tym razem tsunami przeleciało po zatoce Lituya z prędkością 16 km/h. 

W ciągu dwóch milleniów, tsunami zabiło ponad 15.000.000 ludzi – i jest to tylko liczba przybliżona – bowiem dokładne obserwacje, liczenie strat i statystyki prowadzi się zaledwie przez ostatnie parę stuleci, a przedtem tylko ograniczano się do epitetów i ogólnych ilości ofiar. 

Jedna z najstraszniejszych tragedii miała miejsce w 1883 roku w Indonezji: tym razem tsunami spowodowane przez erupcję wulkanu Krakatau (siła wybuchu 6°VEI, a energia wybuchu wynosiła 200 Mt TNT – przyp. tłum.) zabiło 36.000 ludzi. 

Nie mniejsze żniwo śmierci zebrała mordercza fala w 1896 roku w Japonii: na jej brzegi runęło jedna za drugą 7 fal o wysokości 36 m, zabijając 27.000 ludzi. Ci, którym udało się uratować opowiadali, że poza hukiem rozszalałego morza słyszeli oni straszliwe dźwięki: one paraliżowały wolę, wywoływały ból w tyle głowy, karku i kręgosłupie. Zagadka tego dziwnego zjawiska pozostała nierozwiązaną… We wrześniu 1923 roku, Japonia znów poniosła straty w związku z atakiem ekstra-fal: gigantyczna fala nakryła Tokio i Jokohamę, a milion ludzi poniosło śmierć!

Jesienią 1737 roku, 60-metrowa fala przykryła Wyspy Komandorskie: jej głównymi ofiarami stały się wieloryby – po tym, jak morze się uspokoiło, ich szczątki znajdowano w odległości 3-5 km od brzegu Wyspy Beringa!

Następnym razem śmiercionośna fala runęła na Komandory w maju 1960 roku: poprzedziło ją potwornej siły podwodne trzęsienie ziemi u brzegów Chile. I znów największe szkody były na Wyspie Beringa: na początku ocean cofnął się na 50 m od wybrzeża, a po paru minutach usłyszano straszliwy huk – i na wyspę runęła ściana wody. 

Niewiele mniej niż Komandorom dostaje się Kurylom. I tak w listopadzie 1952 roku, o godzinie 04:00 SAKT/18:00 GMT-UTC mieszkańcy północnych Wysp Kurylskich obudzili się z powodu potężnego, podziemnego huku – wydawało się, że dochodzi on samego jądra Ziemi. Potem zadygotały ściany, coraz to silniej, wiele budynków po prostu się rozsypało jak domki z kart.

…I oto od strony horyzontu usłyszano potężny, wciąż rosnący ryk. Mało kto widział, jak nadchodziło w ciemnościach to gromowe „coś”, a jeszcze mniej z tych, co to przeżyli, by o tym opowiedzieć.
Jednym wydawało się, że poruszało się całe pływające pole lodowe, które kruszyło się i łamało na przybrzeżnych skałach… Inni mówili, że jasno widzieli przemieszczające się ściany wody. Ich spienione, grzmiące grzebienie świeciły fosforycznie.
Ściana wody o wysokości trzykondygnacyjnego domu napłynęła na brzeg z prędkością ok. 500 km/h.
Pierwsza fala zerwała domy z ich fundamentów, a odpłynąwszy jakby „wypiła” cała wodę – obnażywszy dno morskie na szerokość 200-300 m w głąb oceanu…
Od morza znów rozległ się straszliwy hałas, to grzmiały „grzywacze” z drugiej fali, która powoli napływała na brzeg… - tak opisuje to tsunami badacz Dalekiego Wschodu prof. Jurij Jefriemow.  

Podwodne trzęsienie ziemi zrodziło tsunami w 1952 roku doniosło się echem nawet do … Moskwy: w stolicy odnotowano przemieszczenie się gruntu na 2 mm. Niby niewiele, ale weźcie pod uwagę odległość Kuryli od Moskwy! 


Fale tsunami sunące przez rejon Sendai...


…nie ma przed tym ochrony…


Oczywiście, najważniejsze: nauczyć się wcześniej przewidywać tsunami. – a to szczególnie okazało się być trudnym zadaniem! Nawet dzisiaj, przy użyciu całej naszej współczesnej aparatury, uczeni mogą jedynie wyznaczyć okresy możliwego pojawienia się gigantycznej fali, ale dokładnej prognozy podać nie mogą. 

A oto w dawnej Japonii istniał specjalny zakon – Sanin (z sekty Shugendō – przyp. tłum.) – zbliżony do ninja, członkowie którego z dość dużą dokładnością potrafili przewidzieć powstanie tsunami: i miejsce i czas. Zakon wysyłał swych członków w miejsce, gdzie groził atak zabójczej fali, żeby zawczasu powiadomić ludzi, pomóc się im ratować i zabrać ze sobą najcenniejsze przedmioty. 

Zakon był założony w szczególnym miejscu, w miejscu siły – na górze Daisen w dzisiejszej prefekturze Tottori (N 35°22’16” – E 133°42’37”, 1729 m n.p.m. – przyp. tłum.) Mówi się, że także w naszych czasach można tam spotkać wojowników sanin. Ale czy zwykły człowiek jest w stanie odróżnić członka zakonu od szeregowego obywatela: wojownik w niczym się nie odróżnia od zwyczajnego mieszkańca tych okolic… 

Oni potrafią cicho i niezauważenie poruszać się. Oni potrafią precyzyjnie wymierzać ciosy. Uderzać tak, by powalić przeciwnika – i nie ma przed nimi ochrony. Oni ześrodkowują w sobie moc i wiedzę o tsunami.

Tak właśnie w Średniowieczu scharakteryzowano tych wojowników z tego tajemniczego zakonu. Słowo „sanin” w przekładzie oznacza „strona cienia”, „zacieniona strona”. 

Członkowie zakonu potrafią doskonale się maskować, zmieniać wygląd, ukrywać uczucia. Oni nie noszą jakiejś specjalnej odzieży i nie noszą przy sobie broni. Oni sami są śmiercionośna siłą, jak tsunami, których fale oni opanowali poświęciwszy tej technice całe lata nauki. 

W legendach mówi się o tym, że wodzowie i nauczyciele zakonu potrafili przewidywać, w jakim miejscu i kiedy w Pacyfiku pojawi się tsunami i udawali się tam ze swymi uczniami. Uprzedziwszy ludzi o grożącym im niebezpieczeństwie, oni pomagali im znajdować bezpieczne schronienie, a sami pozostawali tam w oczekiwaniu na Wielką Falę.


...i efekty Wielkiej Fali w Kamaishi

Głos fali


Wspomnę o tym, że ocaleni z katastrofalnego tsunami, które uderzyło w Japonię w 1896 roku, słyszeli nie tylko narastający łomot śmiercionośnej fali, ale także dziwny huk, który wprawił ich w oszołomienie i spowodował ból głowy. Współcześnie uczeni uważają, że tsunami wywołuje szczególny infradźwięk, który charakteryzuje się małą częstotliwością. Do tego ów infradźwięk powstaje o wiele wcześniej, niż woda wytworzy falę tsunami.

(Istnieje możliwość, że wtedy doszło do powstania fal infradźwięków o częstotliwości <20 Hz, które wywarły negatywny wpływ na ludzi, i przy odpowiedniej częstotliwości – 7 Hz – mogły nawet spowodować śmierć, jednakże fale tsunami powstają wskutek ruchów skorupy ziemskiej i infradźwięki powinny powstawać za każdym razem, kiedy dochodzi do trzęsienia ziemi na dnie oceanu, a tego nie zaobserwowano. Być może fale infradźwiękowe są odpowiedzialne za dziwne wypadki i incydenty na akwenach Trójkąta Bermudzkiego i Morza Diabelskiego w Trójkącie Smoka… - uwaga tłum.) 

Wedle innej teorii, wojownicy sanin wiedzieli o zjawisku generacji infradźwięku przez fale tsunami i potrafili – po pierwsze: wcześniej przewidzieć tsunami, a po drugie: przerobić straszliwego wroga w swego sojusznika. 

Członkowie zakonu nie uciekali od tsunami, a wręcz odwrotnie – biegli mega-falom naprzeciw. Dzięki odpowiednim treningom, przeprowadzanym przez wprawionych nauczycieli, oni mieli umiejętność wchodzenia na grzbiet fali, by potem cali i zdrowi znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

A „oswojone” tsunami odpływało do oceanu… 




O wojownikach Sanin


Zapytałem naszego japońskiego korespondenta Pana Kiyoshi’ego Amamiya o wojowników Sanin, a oto jego odpowiedź:
Aktualnie organizacja sekty Shugendo jest przedmiotem badań. W Japonii mamy wiele gór, a Shugendo są ludźmi, którzy trenują się właśnie w górach.

Jej założyciel jest zwany En-No-Ozunu (En-no-Gyoja). On umiał przepowiadać pogodę i potrafił latać w powietrzu. Około roku 700 przystąpił on do akcji skoncentrowanej w Nara-ken. Poniżej podaje wypis z Wikipedii:

En no Ozunu, znany także jako En no Ozuno, Otsuno (役小角?) (ur. 634, in Katsuragi; zm. 700–707) był japońskim ascetą i myślicielem, tradycyjnie uważanym za twórcę i założyciela sekty Shugendō, ścieżki ascetycznego sposobu życia uprawianego przez gyōja albo yamabushi.
Nazywany także En-no-Gyoja albo En-no-Ozunu, był on urodzony w Yamato-no-Kuni (dziś prefektura Nara) w czasach panowania cesarza Jomei. Już w dzieciństwie osiągnął mądrość poszukując z klasycznych ksiąg, doktryny i wiedzę Sanpou (Prawo Buddy, prawa i kapłani). Później praktykował on ascezę na górze Ikoma w Yamato (dzisiaj Nara) i na górze Kumano w Kii (dzisiaj prefektura Wakayama), wspinał się na górę Katruragi i uświęcił Kujaku Myoo oraz uprawiał praktyki ascetyczne, co uczyniło go słynnym.
Został on oskarżony o czary i zesłany do Izu. Powrócił do Kioto po uwolnieniu i tam stał się założycielem Shugen-do (górskiego ascetyzmu). Później pokazał się on w Buzen Kyushuu (dzisiaj Ooita). Potem wszelki ślad po nim zaginął.jego uczniowie zwani są Zenki i Goki. Otrzymał on tytuł Shinpen Daibosatsu w 1799 roku.(Kiyoshi Amamiya)   
     








Praktyki wojowników Sanin


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka”, nr42/2015, ss. 18-19
Przekład z j. rosyjskiego i angielskiego – ©Robert K. Leśniakiewicz 

środa, 27 lipca 2016

Obserwacja NL Wieluń 20160723




W dniu 22.VII.2016 roku, wpłynął do mnie email od Pana T.M. z Wielunia, w którym poinformował mnie o obserwacji NOL-a nad tym miastem. A oto jego relacja:

Nie wiem już, czy to fantasmagoria, lampion, myślenie życzeniowe, czy faktycznie BOL, ale wczoraj koło 21:00 widziałem nad polami południowego Wielunia cosik pomarańczowego, co bardzo mocno świeciło na tle szaro-granatowego nieba z ciemniejącą poświatą uciekłego słońca z mojego tyłu. 
Widziałem go na wschodzie, a sunął na południe, ruchem jednostajnym, a gdy zacząłem w niego świecić latarką, jakby przygasł po chwili, jakby wleciał w chmurę, jakby zamigotał niewprawnie, ale bardzo ociężale, i pst. Nie było go. W sumie na pierwszy rzut oka ciężko było powiedzieć, czy była tam jakakolwiek chmura, ale po zachowaniu tego światła przyjąłem, że tak, więc przebiłem się przez pole wielkiej kukurydzy, popatrzyłem w niebo w kierunku, którym leciał, i nic. Niczego nie dostrzegłem. Przyjrzałem się niebu, nie było szczególnie zasłonięte cirrusami, więc nawet przechodząc przez jakiś obłok, BOL-ek powinien wychynąć zza niego i lecieć dalej w sposób widoczny i dla mnie, i dla moich trzech psic, świerszczów polnych, ptaszysk, i tym podobnych gadów. A tu nic. 
Pozostaje mi przypuszczenie o lampionie, ale ani ten agent BOL-ek nie mrugał, ani nie zachłysnął się agonicznie ostatnim haustem powietrza przed zgaśnięciem (zmiany jego jasność wynikały dla mnie bardziej z faktu wejścia w chmurę lub za chmurę), ani, według mnie, nie powinien poruszać się tak szybko w bezwietrzną pogodę, skoro chmury się praktycznie nie przesuwały. W dodatku, świecił bardzo jasno, choć nie tworzył optycznie słonecznego krzyża, ale był kolisty, niemigotliwy, stabilny w świeceniu i ruchu. Jeśli był to lampion, to był to bardzo szybko gasnący lampion. 

TYP INCYDENTU: NL
MIEJSCE: Wieluń, południowy skraj, wzgórek wieluński
DATA: 23.07.2016 r.
CZAS: Circa 21:00 CEST, ciemniejące niebo
CZAS TRWANIA: 30 sekund
ILOŚĆ OBIEKTÓW: 1
ŚWIADKOWIE: 1
ZDJĘCIA: brak
PRAWDOPODOBNE WYJAŚNIENIE: Lampion, piorun kulisty.

Warunki pogodowe były następujące:

TEMPERATURA POWIETRZA: +22°C
WILGOTNOŚĆ POWIETRZA: niewielka
WIATR: niewyczuwalny na poziomie gruntu, niezauważalny na niebie
CIŚNIENIE ATMOSFERYCZNE: 995,59 hPa
ZACHMURZENIE: niewielkie, cirrusy
WIDZIALNOŚĆ: znakomita, oprócz gwiazd przesłoniętych częściowo chmurami

Przypomniało mi się, że nad Wieluniem, wokół mnie, widać ponoć takie kule od lat, wręcz dekad. Pamiętam, jak już nieżyjąca sąsiadka mówiła mi o nich - że latają nad górką, że to nie samolot i że nie wie, co to było. Była na tyle otwarta, by nie odrzucić tego, ale nie sądzę, by mówiła już o Kosmitach - to słowo nie padło. 
Poza tym moja matka widziała 'skoczka', wielobarwną, migoczącą, tęczową kulę, która potrafiła 'skakać', czyli łukiem błyskawicznie się przemieszczać. Próbowała z 'nimi' nawet rozmawiać. Nieraz patrzyła w niebo i do nich gadała, i kto wie... może to było dopełnienie tego 'dialogu'. 
Nie puściłem swojego lampionu - mogłoby to podpalić czyjeś plony. Przyjdzie czas, że to zjawisko zweryfikuję porównawczo.

Proszę zwrócić uwagę, że pisze to człowiek wykształcony i zrównoważony, a zatem wiarygodny. Być może był to lampion, ale nie jest wykluczone, że coś innego. Bardzo proszę Czytelników o ewentualne informacje na ten temat. 


Nie mogła to być MSK/ISS, bowiem choć w opisywanym momencie przelatywała nad północną częścią Morza Kaspijskiego, to była widoczna tylko we wschodniej części Polski, a zatem w Wieluniu nie można jej było już zobaczyć…